Kliknij tutaj --> 🏸 sam sobie sterem żeglarzem okrętem piosenka
Przyszła powódź w maju, mysle sobie, cholera jak im musi byc ciężko! Po czym nadszedł długo oczekiwany czerwiec i tu znow powtórka z rozrywki;/ W mgnieniu oka traci sie wszystko, cały dorobek. To chyba należy przeżyć na własnej skórze by w pełni być swiadomym, jak to boli?
Skąd zamiłowanie do samotnego żeglowania? Primo - jestem typem samotnika "z urodzenia". W morzu, na pewnym etapie spostrzegasz, że sterujesz lepiej niż sternicy, nawigujesz lepiej niż I oficer, gotujesz lepiej niż etatowy kuk Po co ich brać! Samotny to więcej roboty, ale mniej problemów.
Mickiewicz pisał: Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Wzięliśmy to sobie do serca i rozpoczęliśmy z Nikola Fajkis-Zajaczkowska kolejny etap na drodze naszego… | 13 comments on LinkedIn
Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem : autobiografia Title Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem : autobiografia / Andrzej Urbańczyk. Author Urbańczyk, Andrzej, Publication. Kraków : Wydawnictwo Arcana, 2015-2016. ©2016; Items in the Library & Off-site
Wyniki wyszukiwania frazy: sam sobie sterem żeglarzem okrętem - felietony. Strona 2 z 35. agoraa Felieton 15 czerwca 2012 roku, godz. 13:59 2,2°C martwość, gdy
Site De Rencontre Francais Gratuit Non Payant. bosko 18 Maj 2011 1 Minute ktoś kiedyś usiadł i skomponował pewną spójną, dosyć… nie zawsze… ale jednak… całość zwaną duchowością, religią, ideą, prądem np Mojżesz, albo Jezus. np Muhammad albo Martin Luter King, Bob Marley, Marcel Lefebre… jednak żyjemy w epoce współczesnej, nawet New Age wydaje się przeszłością. dekonstrukcjonizm, postmodernizm, mixtures, kompozycje subiektywne osobiste są na topie. I książki takie jak choćby Gretkowskiej… bo wszystko już było DLACZEGO WIĘC NIE MIAŁABYM TWORZYĆ WŁASNEJ MIESZANKI W KAŻDEJ DZIEDZINIE MOJEGO ŻYCIA? gotowe koncepcje, gotowce, nie odpowiadają mi już… idę przez życie i zbieram. — trochę punk rocka trochę ska trochę reggee trochę piosenki z tekstem trochę folk i pop i klasyka i muzyka dawna i trubadurzy i dużo więcej to MOJA MUZYKA — duchowość wschodnia, katolickie święta zwyczaje i Biblia i pieśni i różaniec, modlitwa muzułmańska i recytacje Koranu, Hatha Joga i mantry TO MOJA RELIGIA Zobacz wpisy
poradnik | Zamiast planować wycieczkę z biurem podróży, można wziąć plecak, spakować najpotrzebniejsze rzeczy i polecieć na weekend gdziekolwiek się chce. Jak przygotować taki „niezorganizowany" wyjazd? Plusów wyjazdu bez biura podróży jest wiele: brak sztywnego programu, którego trzeba się trzymać, elastyczność w wyborze godzin zwiedzania, możliwość zmiany planów w ostatniej chwili, a także brak piekielnych współtowarzyszy, jakich można spotkać niemal na każdej zorganizowanej wycieczce. – Można też lepiej poznać klimat miasta i jego zakamarki – mówi pani Marzena, która raz na trzy miesiące zwiedza w ten sposób jedno europejskie miasto. – W biurach podróży mamy autokar, który podwozi nas pod samą bramę miejsca, które mamy odwiedzić. Jeśli jedziemy na własną rękę, musimy tam sami dotrzeć: komunikacją miejską lub pieszo. W ten sposób dowiadujemy się więcej o codziennym życiu mieszkańców miasta. Co ważne, w przypadku niezorganizowanego wyjazdu wszystko musimy przygotować sami, co powoduje, że nie musimy zgadzać się na kompromisy („Mediolan odwiedzimy innym razem"), lecz tak ułożyć program wycieczki, aby wyciągnąć z niego jak najwięcej. Już na etapie planowania możemy więc ominąć zwiedzanie katedry w zamian za godzinny spacer śladem najlepszych rurek z kremem. Bilet na samolot lub autobus Jak przygotować się do takiego wyjazdu? Przede wszystkim musimy zdecydować, jaki będzie cel naszej podróży. Może być to miejsce, które zawsze chcieliśmy zobaczyć (np. słynną krzywą wieżę w... Dostęp do treści jest płatny. Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną. Ponad milion tekstów w jednym miejscu. Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej" ZamówUnikalna oferta
Śliczny znam wierszyk o Zosi Samosi. Był drogowskazem, no może nie do ostatnie zwrotki… Zachęcał, imponował dawał dobre rady… Tak było do tej pory. Dziś jak wiadomo, za sprawą smogu czy innej zarazy, zmieniło się wiele i wcale mi nie odpowiada, że coś samo się robi. Prezydent sam się zaprosił na marsz, w końcu zdanie zmienił i nie poszedł – czy ładnie tak?! Premier kłamie doskonale, ma nawet na tę okoliczność dokumenty z sądu, po co to robi chyba dla fasonu. Kłamie widać sam dla siebie, bo nie ma takiego który uwierzy! Prezes sam siebie zapewnia, że wygrał kolejne wybory… Ziobro swoimi ludźmi obsadził gro stanowisk, a teraz opinii docieka, chociaż może sam sobie odpowiedzieć na każde pytanie. Wszyscy samowystarczalni, skoro tak, łatwo im będzie do dymisji się podać, to sprawę załatwi i będzie można ten cyrk rozwiązać, nie wiem jak Wam, bo mnie się opatrzył.
WYKŁADNIA Jedyny wspólnik spółki będący jednocześnie jej zleceniobiorcą podlega ubezpieczeniu jako prowadzący działalność gospodarczą Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem IZABELA LEWANDOWSKA Jedyny wspólnik spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, wykonujący odpłatnie czynności zarządzania nią, podlega z tego tytułu ubezpieczeniu społecznemu osób prowadzących działalność gospodarczą, choćby na prowadzenie spraw spółki zawarł z nią umowę o ciągłe świadczenie zarobkowych usług podobną do zlecenia. Wyjaśnienie tej treści Sąd Najwyższy zawarł w wyroku z 15 lipca 1998 r. (sygn. II UKN 131/98) na tle nie obowiązującego już art. 3 ustawy z 19 grudnia 1975 r. o ubezpieczeniu społecznym osób wykonujących pracę na podstawie umowy agencyjnej lub umowy zlecenia (tekst jedn. Dz. U. z 1995 r. nr 65, poz. 333 ze zm.). Choć kwestię ubezpieczenia, gdy jedna osoba spełnia warunki do objęcia obowiązkowo ubezpieczeniami emerytalnymi i rentowymi z kilku tytułów, inaczej normuje teraz ustawa z 13 października 1998 r. o systemie ubezpieczeń społecznych (Dz. U. nr 137, poz. 887 ze zm.), wyrok ten zasługuje na szczególną uwagę ze względu na wyjaśnienia dotyczące dopuszczalności zawarcia umowy zlecenia między spółką z a jej jedynym wspólnikiem oraz interpretację przepisów prawa zabezpieczenia... Dostęp do treści jest płatny. Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną. Ponad milion tekstów w jednym miejscu. Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej" ZamówUnikalna oferta
Wywiad ze Zdzisławem Brałkowskim autorem wspomnieniowej książki „Wileńszczyzna w miniony czas”, skierowanej do dorosłych i młodzieży. Początkowo Zdzisław Brałkowski publikował jedynie krótkie opowiadania na swym blogu. Na chwilę obecną autor ma na swoim koncie trzy książki i zbiór lekkich, żartobliwych utworów. Co więcej, jest „świeżo upieczonym” członkiem Związku Literatów Polskich. Panie Zdzisławie, wiemy już, że jest Pan osobą doświadczoną życiowo i zawodowo w wielu obszarach. Warto jednak zapytać na początek, czy coś się zmieniło? W roku 2016 wspomniał Pan, że pracuje, pełni kilka funkcji społecznych, jeździ na rowerze, pływa, czy ćwiczy. Nadal jest Pan tak aktywny? Tak, trochę się zmieniło. Po pierwsze, znowu mam wcześniejszą datę urodzenia w kalendarzu, licząc do 2018 roku. Znaczy, rok urodzenia się nie zmienił, tylko różnica lat między tamtym rokiem a obecnym. Po drugie, w ubiegłym roku przejechałem na rowerze, pięknie wyglądającą arytmetycznie liczbę, kilometrów. To prawie dwukrotnie więcej niż w poprzednich; jest więc zmiana. W grupie dobrych znajomych i przyjaciół kilometry jednak same się nakręcają. Szkoda tylko pływania, którego było mniej, ale pogoda sprawiała psikusy. Staram się, aby nożyce między wiekiem metrykalnym a biologicznym coraz bardziej się rozwierały… i nawet jestem z tego zadowolony. Po trzecie, zostałem przyjęty do Związku Literatów Polskich. Mogłem wreszcie odetchnąć z ulgą, że już napisane książki stały się wystarczającą przepustką do członkostwa. W innych sprawach jest bez zmian. Pracuję, pełnię funkcje społeczne. Nie mam czasu na nudzenie się przed telewizorem. Odpocznę po drugiej stronie cienia… ale to jeszcze wiek czynnego życia przede Ministerstwo Dobrych Książek – Radio Nadzieja poleca książkę Zdzisława BrałkowskiegoPoezja, fraszki, czy satyry, zajęły ważne miejsce w pana życiu. Wiemy, że zdarzało się Panu pisać teksty „na zmianę”. Raz prozę innym z kolei fraszki lub nawet tekst piosenek kabaretowych. Czy sposób ten wciąż Panu towarzyszy? Tak, ale słowo rymowane zajęło teraz pozycję drugą. Pierwsze miejsce zajmuje proza – beletrystyka, wspomnienia. Pochłania ona dużo więcej wolnego czasu. Nie zapomniałem jednak o fraszkach czy limerykach. Jeżeli tylko wpadnie jakaś myśl do głowy, zapisuję i miniaturka dołącza do poprzednich. W 2016 roku ukazał się mój autorski tomik „Fraszki, limeryki i inne żarciki”; niektóre z żartobliwych wierszyków znalazły się także w kilku antologiach i almanachach. Kiedy zbiorę tyle nowych utworów, że wystarczy na kolejny, najlepiej tematyczny tomik, to możliwe, iż ukaże się drugi. Tak że… nie zapominam i o tej stronie przy poruszonym temacie, proszę zdradzić. Czy w trakcie pisana najnowszej pozycji – „Wileńszczyzna w miniony czas” także robił Pan sobie „przerwy” na poezję?Najnowszą książkę pisałem dość długo, prawie dwa lata. Oczywiście, z przerwami; pracuję zawodowo i społecznie, do tego mam wiele innych zainteresowań, więc czas wolny dzielę w miarę sprawiedliwie na różne dziedziny życia. Nie raz, nie dwa przez miesiąc nie napisałem nawet jednego słowa. Wtedy przychodził czas na poezję. Nie tylko żartobliwą, erotyki i satyriady też się zdarzały. Na szczęście w pisaniu nie gonią mnie żadne terminy, jestem sam sobie sterem, żeglarzem, ze złożoną przez Pana obietnicą niedawno ukazała się kolejna książka z cyklu „Zza zasłony czasu” – „Wileńszczyzna w miniony czas”. Czego mogą spodziewać się Czytelnicy?Książka w pierwszych dwóch częściach nawiązuje do wcześniejszego okresu, lat okupacji i krótko powojennych. Nie było mnie wtedy na świecie, ale nasłuchałem się opowiadań rodzinnych. Trzecia część jest już bardziej współczesna, przeżyta i przeze mnie. Akcja nie jest umiejscowiona tylko na wojennej i powojennej Wileńszczyźnie, dzieje się również na Pomorzu, Kaszubach; wszędzie tam, gdzie wiatry historii gnały bohaterów że pierwsze dwie Pana książki pisane były z charakterystycznym przymrużeniem oka. Kolejna miała być również retrospekcją. Przestrzenią skłaniającą do zadumy i refleksji. Czy udało się zrealizować ten plan? I czy mimo wszystko Czytelnicy mogą liczyć na dawkę humoru? „Niech żywi nie tracą nadziei”. Przecież i dawniej były również zdarzenia humorystyczne. W życiu każdego człowieka są dramaty, ale i weselsze momenty. Mimo że książka w dużej części obejmuje okres wojenny i trudny powojenny, nie zabrakło i chwil, kiedy to przysłowiowe oko mogłem przymrużyć. Przyznam, że tak lubię. Natomiast retrospekcja sięgnęła nawet powstania listopadowego… i w konsekwencji pojawienia się też nazwiska Perepeczko. Niektórym czytelnikom może się ono wydać znajome…„Wileńszczyzna w miniony czas” to opowiadania o dziejach dwóch polskich rodzin na Wileńszczyźnie i w Polsce. Opisane zdarzenia odnoszą się do okresu drugiej wojny światowej i lat powojennych. Czy trudno było objąć taki szmat czasu? I czy którykolwiek okres Pana zdaniem nie ucierpiał przez wzgląd na „nietrwałość” wspomnień? Nie pisałem epopei. Chciałem przekazać i zachować, choćby w małej cząstce, tamte czasy, klimat i zachowania zwykłych ludzi. To nie ich wina, że walec historii przetoczył się po narodach i przez życie zwykłych rodzin, czasem rozdzielając rodzeństwo, dzieci i rodziców na lata, wyrywając ich z małych ojczyzn, ale pamięć pozostała. Tak, książka obejmuje szmat czasu. Nie jest jednak wielusetstronicowym tomiszczem, gdyż nie taki był cel. Chciałem ukazać w krótkich opowiadaniach przeżycia i zdarzenia, zmieniające się wraz z upływającymi latami. Na pewno wiele ich umknęło; nie usłyszałem o nich lub zatarły się w pamięci, ale część uratowałem i przekazałem w formie, jaką uważałem za właściwą. Ukazane w książce sytuacje i zdarzenia miały miejsce w specyficznym, niekoniecznie łaskawym czasie. To dlatego dramatyczne zdarzenia mieszają się ze śmiesznymi. Dla starszych czytelników lektura będzie okazją do wspomnień. Dla młodszych do porównania „dawnego” z „nowym”. Czy pisząc miał Pan na uwadze obie te grupy? Czy jest to niezamierzony, choć jak najbardziej pozytywny efekt?Kiedy piszę swoje książki, staram się myśleć o obu grupach wiekowych. Starsi porównają z własnymi przekazami rodzinnymi, młodsi dowiedzą się trochę o historii, która przeorała nasze społeczeństwo i przesuwała terytorium państwa jak wagon na torach; toczył go nie tylko w przenośni, ale i dosłownie „parowóz dziejów”. Dla nich właśnie umieściłem wyjaśnienia niektórych terminów, które starsi przeważnie pamiętają, ale młodsi czytelnicy chyba już nie. Nie ma się czemu dziwić, panta rhei… Chciałbym, aby jedni i drudzy mogli powiedzieć po przeczytaniu „nie zmarnowałem czasu na tę książkę”. To będzie dla mnie największą nagrodą. Oczywiście warto zapytać, w jaki sposób Pan chciałby zachęcić młodszych i starszych Czytelników do lektury? Moim uśmiechem… żartuję, chociaż zawsze jest lepszy w kontakcie z czytelnikami, niż marsowa mina. Poważniej – kto czytał moje poprzednie książki i się nie zawiódł, sięgnie po „Wileńszczyznę…” bez zachęty. Nowych czytelników może przekona tematyka? Każdy znajdzie coś, co lubi – trochę wyciskacza łez, trochę wojny, trochę pokojowych zdarzeń, mniej lub bardziej dramatycznych, trochę śmiesznych sytuacji. Tak, jak w życiu. Czy udało mi się wszystko połączyć w sposób, który spodoba się czytelnikom, przekonam się niedługo. Kilka osób już przeczytało i ich opinia mnie ucieszyła. Oczywiście, mogą być różne głosy, ale jeżeli przynajmniej część czytelników oceni pozytywnie, to już będę miał dodatkowy doping do kontynuacji że do niedawna nawet Pan nie potrafił przewidzieć ile pozycji obejmie cykl „Zza zasłony czasu”. Może teraz wiadomo coś więcej? Nic się nie zmieniło, naprawdę trudno mi autorytatywnie stwierdzić, że „napiszę dokładnie tyle i tyle”. Pisanie nowej książki trwa rok do dwóch, a w tym czasie to, co jest „dzisiaj”, staje się „wczoraj”. Ciągle coś się dzieje, niektóre zdarzenia może okażą się godne zapisania… Staram się zachować chronologię wspomnień. Tych, które już się zdarzyły, wystarczy przynajmniej na trzy-cztery nowe książki. Co będzie później? Pewnie coś będzie. Jak już powiedziałem, nie dla mnie fotel, kapcie na nogach i pilot od telewizora w ręku. Kto tak lubi, to jego polubienie. Jednak nie należy podziękować za udzielone odpowiedzi oraz zapytać ponownie. Czego życzyć na przyszłość, autorowi, który planowo realizuje swe cele?Czytelników, którzy po przeczytaniu książki chętnie sięgną po kolejną. Każdy autor o tym marzy. Skłamałbym, gdybym powiedział, że mi nie zależy. Zależy, jak najbardziej. Wtedy mam satysfakcję, że moje opowieści znajdują jednak odbiorców.
sam sobie sterem żeglarzem okrętem piosenka